maj-2015
Blaski i cienie bałkańskiej opowieści
Historia zaokrągla szkielety do zera.
Tysiąc i jeden to wciąż jeszcze tysiąc.
Ten jeden, jakby go wcale nie było
Powyższy fragment wiersza Szymborskiej nie jest jedynie przejawem mojego zamiłowania do literatury, to także sugestywne wprowadzenie do pierwszej części opowieści o podróży po bałkańskich krajach. Szybka akcja – tylko zebrać się i jechać. Wystarczyło wziąć ze sobą 30-o litrowy załadowany konserwami plecak, namiot i uśmiech. Wystawiając kciuka w oczekiwaniu na okazję miałam już przemyślany, choć nastawiony na spontaniczne modyfikacje prosty plan działania i 30 dni na bałkańską przygodę.
Zainspirowana książką ulubionego reportażysty, w głowie dojrzała już myśl – odwiedzić miejsca, które początkiem lat 90. krwawo wpisały się w karty europejskiej historii. Chciałam zobaczyć miejsca zdarzeń, o których wygodniej byłoby zapomnieć. Spotkać ludzi, którzy nadal noszą w sobie bolesne wspomnienie tamtych dni. 14 grudnia 1995 roku – wtedy podpisano oficjalny układ pokojowy kończący najbardziej barbarzyński konflikt w Europie, jaki miał miejsce po zakończeniu II wojny światowej. Nieoficjalnie jednak do dziś pielęgnowana jest wzajemna, serbsko-chorwacko-bośniacka nienawiść. Nikt tego nie kryje. Wojna, która była konsekwencją rozpadu Jugosławii i pochłonęła setki tysięcy ofiar, a niemal 2 miliony osób skazała na banicję.
Zainteresowanych tematem odsyłam do lektury reportażu Wojciecha Tochmana Jakbyś kamień jadła, który w poruszający sposób obrazuje powojenną rzeczywistość ocalałych w masakrze ludzi. To opowieść o tych, których świat bezpowrotnie legł w gruzach. Jedynym sensem, jaki można z niego wydobyć, jest pragnienie odnalezienia szczątków swoich najbliższych, by móc ich godnie pochować. Pomimo, że od zakończenia wojny minęła przeszło dekada, to na terenach dotkniętych konfliktem nadal odczuwalne są jego skutki. Miejscowa ludność niechętnie wraca do zdarzeń tamtych lat. Nikogo nie dziwi widok budynków pamiętających jeszcze wybuchy bomb i ogień moździerzy.
Normalnym elementem krajobrazu są też porzucone przez serbskich oprawców domy, którzy uciekli w obawie przed zemstą swoich ofiar. Budynki niszczeją w pustostanie, bo nikt nie chce mieć z nimi nic wspólnego. Nikt też nie zamierza zapomnieć.
Ale serce w ludziach nie zginęło. Niemożliwością byłoby zliczyć ile razy podczas tej podróży otrzymałam zaproszenie na kawę, obiad, albo darmowy nocleg. Na zawsze zapamiętam kierowcę, który po czterech godzinach spędzonych w palącym, chorwackim słońcu, zatrzymał się i zaoferował gościnę. Warto było czekać. W Opatiji czekał urokliwy, usytuowany 10 metrów od plaży domek ze snów. Z jego okien mogłam podziwiać bajeczną panoramę z widokiem na morze, a z knajpki na dole dopływał zapach świeżo przygotowanej kawy. Przesiadywaliśmy tam wieczorami, słuchając granej na żywo bałkańskiej muzyki. Do tego ciepłe łóżko, dostęp do bieżącej wody i lodówka na wyłączność. To znacznie więcej niż można by w ogóle oczekiwać.
Nigdy nie zapomnę też wielkiej dobroci żołnierzy, jaką okazali mi oni przy wjeździe do Kosowa. Lało jak z cebra już drugi dzień, ruch przy granicy serbsko-kosowskiej był znikomy. Jedynymi autami, które udawało się napotkać były pojazdy gangsterów, którzy umawiali się na stacjach benzynowych celem prowadzenia szemranych interesów. Nie wyglądało to kolorowo. W końcu udało się jednak jakoś dotrzeć na granicę, ale i tam nie obeszło się bez przygód. Jeśli nie zdarzyło się jeszcze, żeby ktoś celował do Was z broni uważając za serbskich ideowców, to spotkanie z kosowską policją przygraniczną może dostarczyć takich wrażeń. Znajomość języka rosyjskiego i siła perswazji pomoże uniknąć problemów. Długo musiałam tłumaczyć, że jestem jedynie studentką na wakacjach, a nie żadną aktywistką na fałszywych papierach, której nie odpowiada deklaracja niepodległości Kosowa. Gdy w końcu znalazłam się na granicy i opowiadałam żołnierzom, że od prawie trzech tygodni jestem w autostopowej podróży po Bałkanach a aktualnie zmierzam do Prisztiny, najpierw popukali się w czoło winszując mojej brawurze, a później z serdecznością pomogli. Otrzymałam od nich ciepły kąt do spania, suche skarpetki, gorący posiłek, kaloryfer do wysuszenia przemoczonych rzeczy i masę niewymuszonej, szczerej życzliwości. Jakby tego było mało, przez całą noc łapali mi stopa, a kiedy już zdążyłam się wyspać, zawołali mnie obwieszczając radosną nowinę – pod protekcją sił rządowych Unii Europejskiej jadę bezpośrednio do stolicy. Okazało się, że moimi kolejnymi kierowcami są pracownicy parlamentu UE, którym kłaniały się w pas wszystkie mijane przez nas na drodze patrole policyjne.
Z podobną serdecznością spotkałam się także w Serbii, gdzie nocowałam w ogromnym skłocie na obrzeżach Belgradu. W grupie dziesięciorga ludzi, przygotowaliśmy wspólnie kolację, w której główną rolę odegrały niezawodne pierogi. Atmosfera była prawdziwie rodzinna, a polski przysmak smakował wszystkim, bez wyjątku. W mojej pamięci na długo jeszcze pozostaną toczone całą noc rozmowy.
Gaworzyliśmy wtedy o filozofii, dużych i małych radościach oraz o naszych życiowych perypetiach. Był tam chłopak z Argentyny, który próbował dostać się do swojej greckiej dziewczyny, ale musiał się ukrywać w Serbii z powodu problemów wizowych, za które mógł trafić do więzienia. Był człowiek-medium władający kilkudziesięcioma językami; była też wesoła ekipa z Belgii i Francji, która szukała swojego miejsca tułając się w podróży już od paru dobrych miesięcy. Ale przede wszystkim było tam wesoło i rodzinnie, dzięki czemu każdy znalazł tam przytulne miejsce dla siebie.
Autostopowe perypetie
Zdarzyło mi się także, że kierowca nadłożył 250 km drogi w przeciwnym do planowanego przez siebie kierunku trasy, tylko dlatego, że szkoda było kończyć tak miło toczącą się rozmowę. W ten sposób zgłębiłam ciekawostki z miejscowego podwórka i niemal w mgnieniu oka znalazłam się w samym sercu jednego z najpiękniejszych miejsc w Europie. Wodospady Kravica, bo o nich mowa, nawet po wizycie w chorwackich parkach Jezior Plitwickich i Krka robią piorunujące wrażenie.
A stamtąd już niedaleko do Mostaru i Sarajewa. Te przytulne, pełne uroku miasta, w wyniku walk z lat 90., zostały praktycznie zrównane z ziemią i choć ich odbudowa zaczęła się zaraz po wojnie, to zniszczenia są tam nadal wyraźnie widoczne. Nie odbiera im to jednak magii, przyciągając co roku coraz większe ilości turystów.
Podobnie chorwacki Dubrownik, który przyciąga klimatem przytulnych wąskich uliczek i starych kamiennych zabytków. Będąc tutaj warto zobaczyć wielką fontannę Onufrego. Legenda głosi, że wypicie wody z jej wszystkich ujść gwarantuje spełnienie się pomyślanego tuż po tym życzenia. Również miłośnicy wspinaczki skałkowej nie wyjadą z Dubrownika niepocieszeni. Osadzone na obrzeżach miasta klify to jeden z najlepszych rejonów w Europie, dających możliwość spróbowania swoich sił w deep water solo. W tej zabawie liczy się jedna zasada: jeśli odpaniesz od skały, lądujesz w wodze. A im wyżej, tym większa frajda.
Bałkany oczarują niejednego, który tu zaglądnie. Ta kraina posiada niespotykany urok, ale ma ona także swoją historię, o której warto pamiętać.
Nie tylko podczas lektury wiersza Szymborskiej.